Jesteś tutaj

Pieniny, Gorce - obóz wędrowny

2015
Sierpień
01
sobota
Data:
sobota, Sierpień 1, 2015 - 00:00 do niedziela, Sierpień 9, 2015 - 00:00
Miejsce:
Pieniny
Organizatorzy:

Cóż najlepiej zrobić, gdy pogoda nas katuje nieznośnym upałem? Siedzieć w domu – moglibyście odpowiedzieć. My wpadliśmy jednak na inny pomysł i dziewiętnastoosobową grupą wybraliśmy się na obóz wędrowny w Pieniny, by w pełnym słońcu i z pełnymi plecakami podziwiać piękno polskich gór.

Dziewięciodniową wycieczkę zaczęliśmy późnym wieczorem na dworcu w Poznaniu, skąd nocnym pociągiem przejechaliśmy do Krakowa – podróż była znośna głównie dzięki odpowiednio wcześnie dokonanej rezerwacji kuszetek. W sobotę, po godzinie ósmej rano znaleźliśmy się na dworcu w Krakowie, skąd niecałe 10 minut później wyruszyliśmy busem do Szczawnicy. Dociążyliśmy tam nasze plecaki zakupami i wybraliśmy się wprost do schroniska PTTK na Przehybie. Ponarzekaliśmy sobie trochę po drodze – a to upał, a to ciężkie plecaki, ale iść trzeba było – by dotrzeć do wybranego miejsca noclegu. Widok, który zastaliśmy po dotarciu do przełęczy, zrekompensował jednak wszystkie niewygody nawet największym maruderom – z okien naszych pokojów i schroniskowego tarasu mogliśmy zobaczyć piękny pejzaż leśnych szczytów, nad którymi górowały słowackie Tatry Wysokie, z ich dumną królową – Łomnicą. W schronisku poznaliśmy grupę turystów z Piwnicznej, którzy wyskoczyli na weekend pod namiotem i zaprosili nas na wspólną biesiadę przy ognisku.

W niedzielę wyruszyliśmy z samego rana przez Radziejową, Wielki Rogacz i Jaworki z powrotem do Szczawnicy, gdzie zatrzymaliśmy się w schronisku Orlica. W tym miejscu należy wspomnieć o ambitnym podejściu koleżanki Agnieszki, która dołączała do naszej grupy drugiego dnia, i choć mogła po prostu poczekać na nas w Szczawnicy, postanowiła przebyć naszą wczorajszą trasę na Przehybę i dogonić nas w Jaworkach. Największym plusem schroniska PTTK Orlica był czynny do 22:30 taras, na którym mogliśmy się zgromadzić i spędzić trzy wieczory przy górskich pieśniach, do których z gitarą akompaniował nam Andrzej i Radek.

Poniedziałek przywitał nas deszczem i bardzo niepewną pogodą, wybraliśmy się więc prostszą trasą na stronę słowacką, gdzie odwiedziliśmy Czerwony Klasztor (miejscowość oraz klasztor Kartuzów). W przyklasztornej gospodzie posililiśmy się słowackim gulaszem z knedlickami.

Kolejny dzień, już z lepszą pogodą, pozwolił nam wybrać się w trochę dłuższą trasę, dzięki której przeszliśmy z Jaworek Wąwozem Homole, by dotrzeć na Wysoką, Durbaszkę i Wysoki Wierch. Pogoda zaczęła nam grozić pod koniec trasy, gdy z oddali zaczęły dobiegać pomruki burzy, która jak się okazało – otaczała nas z czterech stron. Szybkim tempem zeszliśmy w bezpieczne miejsce – do miejscowości Szlachtowa, w której przeczekaliśmy krótki, ale ulewny deszcz (burze na szczęście nas ominęły). Wycieczka tego dnia obfitowała w dodatkowe atrakcje – buty jednego z uczestników uznały, że nadszedł kres ich żywota i po prostu zaczęły się w gwałtownym tempie rozpadać. Niżej podpisany dziękuje za ratunek Radkowi i jego szarej taśmie, dzięki czemu udało się bezpiecznie zejść do Szczawnicy i odszukać sklep turystyczny.

Środa to czas na opuszczenie Orlicy. Zaczęliśmy od przeprawy przez Dunajec. Zapytaliśmy odpowiedzialnego za przeprawę górala o pogodę (w końcu kto jak nie górol wie najlepiej?), a w odpowiedzi usłyszeliśmy "A to wiecorem wom powiym". Trasa zaczęła się ostrym podejściem na Sokolicę, skąd przeszliśmy częściowo eksponowanym szlakiem w stronę Trzech Koron i omijając ten szczyt, dotarliśmy do schroniska Trzy Korony w Sromowcach Niżnych, gdzie przeczekaliśmy naprawdę gigantyczną ulewę. Przy czym mówiąc "przeczekaliśmy" nie uwzględniam Radka i Mateusza – Panowie bardzo ambitnie postanowili wejść na szczyt, przez co w drodze powrotnej zostali przemoczeni do suchej nitki podczas gdy pozostała część grupy zajadała się kwaśnicą.

Gdy pogoda się ustatkowała – dotarliśmy do Sromowców Wyżnych, gdzie spędziliśmy jeden nocleg i świętowaliśmy urodziny kolegi Pawła (jeszcze raz – "Sto lat!").

W czwartek wyruszyliśmy w drogę ku naszemu ostatniemu miejscu noclegów – na Turbacz. Trasę zaczęliśmy w Łopusznej, gdzie dzieciństwo spędził ks. Józef Tischner. Na zwiedzanie Tischnerówki zabrakło niestety czasu, gdyż mieliśmy do pokonania jeszcze całą trasę. Najgorszy odcinek – wędrówkę po asfalcie w pełnym słońcu jakoś przetrwaliśmy i wszyscy odczuliśmy ogromną ulgę wchodząc wreszcie do lasu.

Piątek upłynął nam na wędrówce na Kudłoń i z powrotem – trasa była krótsza niż początkowo zakładaliśmy, ze względu na czasowe zamknięcie zielonego szlaku do doliny Kamienicy.

Została jeszcze sobota, która była już szesnastokilometrowym marszem z Turbacza do Rabki. Z postojami po drodze w schronisku Stare Wierchy i Bacówka na Maciejowej. Pod koniec trasy zbuntowały się buty kolejnej uczestniczki, co widać na załączonych zdjęciach.

Z Rabki dotarliśmy busem do Krakowa, gdzie wieczorem wsiedliśmy do niemiłosiernie nagrzanego pociągu (podobno w przedziałach było 53ºC). Wracając do Poznania czuliśmy wszyscy zmęczenie, ale pomimo upału i odcisków na nogach, byliśmy naładowani pozytywną energią!

Tekst: Bartek Swojak
Zdjęcia: Andrzej T., Bartek S., Jurek M., Mikołaj M., Olek W., Sylwia W., Włodek D.