Pasterka przywitała nas wczesnym popołudniem. Choć słońca na niebie było jak na lekarstwo, wewnątrz każdego z nas rozpalał się żar. Już wiedzieliśmy, że najbliższe dni przyniosą utęsknione spełnienie spółkowania z ideałem, do którego wszyscy czujemy respekt, ale i który obdarzamy najwspanialszym z uczuć dostępnych ludziom. Góry, nawet te niewysokie, zawsze stanowić będą fantastyczną mieszankę grozy i fascynacji. Stojąc u drzwi Schroniska w Pasterce upewniliśmy się w tej antynomicznej prawdzie, spoglądając na podwójny grzbiet Szczelińca. Kiedy na jego szczycie gasło ciepłe światło schroniska, na niebie trwał spektakl spadających gwiazd.
Dzień drugi to wizyta na naszym dwugarbnym towarzyszu. Droga na Szczeliniec nie była wymagająca, choć silny wiatr starał się nas (bezskutecznie) zniechęcić. Ciepła herbata, kwaśnica, pierogi i można ruszać dalej, przez magiczny labirynt z niezliczoną ilością skalnych postaci. Nad naszymi głowami wznosiły się w wąskich tunelach głazy wystarczająco duże, by wzbudzić w nas niepokój, bo chociaż wiszą tak już całe wieki, wszystko wskazuje na to, że kiedyś spadną. Z labiryntu uciekliśmy 665 schodami do Karłowa, a stamtąd różnymi drogami do naszego kilkudniowego domu.
Dzień trzeci to podróż na północ z wizytą u naszych południowych sąsiadów – tak pięknie poprowadzono tu kiedyś granicę. Pierwszym celem Koruna, z której widok pozwala uspokoić umysł zachwycającym uczuciem bezkresnej przestrzeni; później skalna brama jak portal do innego świata. Jeszcze kilka kilometrów takiego przyjemnego wędrowania, pozdrowienie przesłane do widocznej w oddali Śnieżki i znów do Pasterki, którą już jutro musimy opuścić.
Dla wielu z nas nie była to pierwsza wizyta w Pasterce, ale dla wszystkich pozostanie wyjątkowa – jak każda chwila spędzona w górach. Wystarczy jeden oddech przesycony świerkową wonią, jedno spojrzenie pod słońce w szczelinie pomiędzy skalnymi blokami, wycie wiatru w rozświetloną gwiezdnym mrowiem noc i wiadomo już, że będziemy tęsknić. Opuszczamy Park Narodowy Gór Stołowych z wewnętrznym żarem rozpalonym do białości – pragnieniem kolejnych podróży.
Tekst: Filip Krause
Zdjęcia: Maciej Swojak, Filip Krause