Pięknie jest w górach i to bez względu na pogodę. Jesień ma dodatkową magię. Spadają z drzew kolorowe liście, doliny spowite są tajemniczymi mgłami i przede wszystkim jest mniej ludzi. My na naszą Jesienną Zadumę wyruszyliśmy oficjalnie po raz VI, historia jest jednak znacznie dłuższa bo sięga roku 2001 r. Wędrujemy z wypchanymi dużymi plecakami, nocujemy w schroniskach, słuchamy muzyki, raz nas jest mniej, a raz więcej. W ostatnie lata wykrystalizowała się grupa 20 osobowa.
W tym roku wybraliśmy się w Pieniny. Marsz rozpoczęliśmy od Jaworek. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedną prowadził Grzegorz przez Wąwóz Homole, druga pod moim kierunkiem obrała szlak Doliną Białej Wody. Obie grupy zdobyły Wysoką, szczyt zaliczany do Korony Gór Polskich, a później spotkały się na noclegu w schronisku Pod Durbaszką. W drugim dniu wędrowaliśmy przez Pieniński Park Narodowy po stronie słowackiej. Nieznane nam wcześniej tereny są bardzo piękne i malownicze. Gorąco polecamy.
Po kilku godzinach wyczerpującego marszu słowackimi szlakami, dotarliśmy do Czerwonego Klasztoru. Odpoczęliśmy w karczmie przyklasztornej, zwiedziliśmy cenny zabytek i udaliśmy się na nocleg do kultowego schroniska PTTK Trzy Korony. Dobrze, że mieliśmy zarezerwowane pokoje, gdyż schronisko było oblegane. Wieczorem odbył się Wielki Konkurs o Pieninach. Nie było niespodzianek, wygrał Grzegorz przed Józkiem.
W sobotę ruszyliśmy na etap królewski – najdłuższy, najbardziej wymagający (są takie na Zadumie). Trasa wiodła przez Wąwóz Sopczański, Trzy Korony, Górę Zamkową, Czertezik, Sokolicę a następnie wzdłuż Dunajca do kładki w Sromowcach Niżnych i schroniska. Nie wszystko poszło tak jak trzeba, przede wszystkim pogoda się zmieniła. Na szczycie Trzech Koron widoczność była może na 5 metrów. Szkoda, bo to góra z przepiękną panoramą na wszystkie strony. Na Sokolicy było znacznie lepiej z widocznością, ale przeszkadzał tłum ludzi. Nie wiadomo czy tabuny turystów przybyły zobaczyć resztki słynnej 500 letniej sosny (symbol Pienin), niedawno uszkodzonej, czy taki ruch jest zawsze w weekend. Na Dunajcu jak i na drodze do Czerwonego Klasztoru również panowało duże natężenie. Szczególnie wielu było rowerzystów. Długi, ciężki etap królewski udało nam się pokonać w dobrej kondycji.
Ostatni dzień niestety przywitał nas deszczem. Musieliśmy odpuścić wędrówkę po Spiskich Pieninach. W zastępstwie zobaczyliśmy drewniany kościół w Dębnie (zabytek UNESCO) oraz grób księdza profesora Józefa Tischnera w Łopusznej. Wyjazd był bardzo udany.
Zapraszam za rok na wędrówkę z plecakiem po Beskidzie Żywieckim.
SS